Discussion:
"Ciemnia pozytywowa - drobne porady" cz. 1
(Wiadomość utworzona zbyt dawno temu. Odpowiedź niemożliwa.)
Fereby
2007-05-14 15:59:07 UTC
Permalink
Od płachty do powiększenia
Jak wiemy, podręcznikowa
kolejność postępowania jest
jak poniżej:
* "płachta"
* wglądówka
* próby kadrowań
* powiększenie/a próbne
* powiększenie finalne

Przyjrzyjmy się nieco każdemu
z powyższych punktów. Płachtę
sporządza się reguły na
specjalnej maskownicy stykowej,
na papierze formatu 30x24 cm
(gradacja specjalna, albo
miększa). Jeśli ktoś nie
ma takiej maskownicy,
w "Foto" zalecano użycie
zamiast po prostu kawałka
szyby 30x40 cm (moim zdaniem
najlepiej wybrać taką bez
większych skaz optycznych).
Naświetlać można powiększalnikiem,
albo najzwyklejszą w świecie
lampą.

Nie od parady jest sporządzenie
z prostokątnego kawałka kartonu
przesłony ułatwiającej uzyskanie
zbliżonego zaczernienia klatek
o różnym kryciu, na pozytywie.
Karton tnie się na paski
odpowiadające długością
i szerokością typowym odcinkom
błony - powinno być ich być
co najmniej tyle, ile normalnie
ich ona zawiera. Dla błony zwojowej
120, więc co najmniej 4, a dla błony
małoobrazkowej 135/36 co najmniej
7 sztuk. Oprócz tego wykonujemy
co najmniej jeden pasek mający
1/2 (format 24x36 mm i 60x90 mm),
1/3 (format 60x60 mm), względnie
1/4 (format 45x60 mm) długości
typowego odcinka błony. Ten
dodatkowy pasek służy do
zasłaniania słabiej krytych
sąsiadów mocno krytego kadru,
jeśli znajduje się on w środku
odcinka błony (jeśli ktoś używa
papierów zmiennogradacyjnych,
może też pobawić się w różne
filtracje). Można ich zresztą
zrobić więcej - nawet 7 dla
błony 135 i 4 dla błony 120.

Do "płachty" nieco lepiej od
papierów stałogradacyjnych nadają
się zmiennogradacyjne - bez filtrów
są z reguły dość miękkie, można
też dopasowywać gradację do
poszczególnych kadrów, wszakże
zabiegi te mają nieduże znaczenie,
więc bez obawy używać można też
stałogradacyjnych.

"Płachta" ma w praktyce służyć
orientacji co jest na negatywie
i ułatwiać wybór klatek do
powiększeń. Można też wykorzystać
ją do ułatwienia sobie orientacji
załączając do skoroszytu w którym
przechowujemy negatyw, ewentualnie
wzbogacając notatkami na odwrocie
(np. numer negatywu i kadry
z których sporządzono odbitki).
W razie potrzeby, dłuższe notatki
sporządza się na normalnych kartkach
(wkładach do skoroszytu formatu A4)
i wpina obok.

Osobiście sporządzam wglądówki na
papierach formatu 9x13, które są
tanie i można wywoływać je po kilka
w kuwecie o większych rozmiarach.
Wglądówki najlepiej robić z całego
kadru, chyba że jesteśmy pewni, że
jakiś jego fragment jest absolutnie
niemożliwy do wykorzystania. Technika
sporządzania takich wglądówek nie różni
się wiele od wykonywania normalnych
powiększeń. Osobiście używam papieru
stałogradacyjnego, ponieważ jest tańszy,
ale można używać też zmiennogradacyjnego.
Wygoda pracy jest wbrew pozorom
zbliżona - zwolennik stałogradacyjnych
będzie zachwalał nie zaprzątanie sobie
głowy poprawkami na filtry przy zmianach
gradacji, a zmiennogradacyjnych mniejszą
ilość pudełek walających się po ciemni.
W rzeczywistości to pierwsze jest po
prostu kwestią wprawy, a drugie właściwej
organizacji miejsca pracy - będzie o tym
dalej.

W razie potrzeby wglądówki mogą częściowo
zastąpić płachtę. Można je też załączać do
spisu negatywów celem lepszej orientacji.
Trzyma się je albo w odpowiednio
przedziurkowanej kopercie formatu C4,
albo wpina w odpowiednio spreparowane
kartki formatu A4 (opis wykonania można
znaleźć w literaturze fotograficznej
w działach o samodzielnym sporządzaniu
albumów fotograficznych).

Wglądówki oprócz dokładniejszej
orientacji co się na negatywie
znajduje, są również istotną
pomocą przy ustalaniu wycinka
najlepiej nadającego się do
skopiowania. Literatura fotograficzna
zaleca suwanie po wglądówce dwu
kawałków tektury w kształcie
litery "L".

Z kolei specjaliści od DTP
w latach 80. po prostu kserowali
wglądówkę, a następnie propozycje
kadrowań mazakiem zakreślali na
kserokopiach. Zaletą tego sposobu
jest iż tak skadrowana fotografia
wcale nie musi mieć kwadratowego,
prostokątnego, czy nawet regularnego
kształtu, co wbrew pozorom dość często
jest stosowane w profesjonalnych
publikacjach. Można też stosunkowo
łatwo zorientować się jak będzie
wyglądała fotografia po jej
wpasowaniu w łam - w oparciu
o kserokopię wystarczy wyciąć
maskę o odpowiednim kształcie
i założyć ją na wglądówkę.
Powyższy sposób może się przydać
nie tylko gdy przygotowujemy
zdjęcia dla gazety, ale również
np. do wstawienia do okrągłej
ramki.

Po ustaleniu wycinka dowolną metodą,
wykonuje się odbitkę z reguły o formacie
9x13 - 13x18 cm, która ma na celu
zorientowanie się w ostatecznym wyglądzie
powiększenia, oraz określeniu ewentualnych
dodatkowych zabiegów (doświetlanie
i wysłanianie, tonowanie całości, bądź
części, retusz, etc.). W oparciu o takie
powiększenie sporządza się często szkic
o rozmiarach powiększenia ostatecznego,
na którym oznacza się miejsca ww. czynności.
Tak odbitkę z kadrowaniem próbnym jak
szkic, nieźle jest umieścić w naszym
archiwum, choć nie jest to w stu procentach
konieczne, jeśli planujemy jeszcze wykonać
powiększenia próbne.

Powiększenia próbne mają na celu
przetestowanie wybranej koncepcji
wykonania pozytywu, dlatego wykonuje
się je z reguły na papierach formatu
co najmniej 13x18 cm. Jeśli wynik
okazuje się satysfakcjonujący,
w oparciu oń sporządza się szkic,
będący podstawą wykonania powiększenia
finalnego. Powiększenia próbne, wraz
ze szkicami dołącza się do archiwum,
gdzie służą jako pomoc przy wykonywaniu
ewentualnych duplikatów powiększenia
finalnego.

Powiększenia finalne wykonuje się
na papierach formatu co najmniej
13x18 cm, a z reguły większych i to
niekiedy znacznie. W rezultacie
bardziej ekonomicznym wydaje się
stosowanie papierów zmiennogradacyjnych
(nie trzeba się martwić że np. paczka
z gradacją bardzo miękką będzie się nam
schodzić strasznie długo), choć z drugiej
strony nie jest to aż tak znacząca różnica,
ale o tym będzie mowa dalej.

Drobne udoskonalenia ciemniowe
Najpopularniejszy sposób wykonywania
próbek czasu ekspozycji polega na
naświetlaniu wąskiego paska papieru
światłoczułego, którego część jest
zasłaniana np. kawałkiem tekturki. Nie
ma przy tym znaczenia, czy zaczynamy
naświetlać od małego fragmentu
i odsłaniamy stopniowo cały pasek,
czy też na odwrót, zaczynamy naświetlać
całość, a potem stopniowo zasłaniamy.

Paski naświetla się wedle określonego
wzoru. W zależności źródła podawane
są różne liczby, zasadniczo jednak
ciągi te można je podzielić na trzy
odmiany:

* Ciągi arytmetyczne, najczęstszą
wersją jest przesuwanie kartonika
co 2s, co daje: 2,4,6,8,10,12s...
Zaletą takich ciągów jest że odmierza
się łatwo, nie zaprzątając sobie pamięci
właściwym wzorem. Wadą jest
niedopasowanie do właściwości
materiałów światłoczułych, gdzie
dwukrotne wydłużenie czasu naświetlenia
powoduje dwukrotnie większy efekt. Co
prawda w miarę wydłużania się czasów
wzrasta dokładność - w podanym przykładzie
pomiędzy 16, a 32 sekundy jest sześć
wartości pośrednich - ale choć wiele
rodzai papierów światłoczułych potrafi
wykazywać widoczną różnicę zaczernienia
przy ekspozycjach różniących się o 10%,
to w praktyce różnice do pół stopnia
przysłony, można bez trudu zniwelować
niewielkim skróceniem, bądź wydłużeniem
czasu wywołania, bywa nawet bez
wychodzenia poza widełki czasowe
podawane przez producentów
wywoływaczy.

* Ciągi geometryczne oparte o potęgi
dwójki: kartonik jest przesuwany kolejno
co np. 1, 1, 2, 4, 8s. co daje czas
naświetlenia poszczególnych pól papieru
1 s, 2s, 4s, 8s, 16s. Zaletą takich ciągów
jest, iż są lepiej dostosowane do
właściwości materiałów światłoczułych.
Wadą dokładność tylko do jednego
stopnia przysłony oraz kłopot
z zapamiętaniem czasu co jaki
należy przesuwać kartonik.

* Modyfikacja poprzedniego sposobu,
dająca ciąg naświetleń co 1/2 stopnia
przysłony: 5, 2, 3, 4, 6s. co daje
pola o czasie naświetlenia 5s, 7s,
10s, 14s, 20s. Zaletą jest większa
dokładność, wadą trudność użycia
przy czasach krótszych niż 5s (aby
odmierzyć 1,5s trzeba dysponować
zegarem powiększalnikowym), co przy
korzystaniu z żarówek halogenowych
nie jest wszakże nazbyt dokuczliwe
(wielu producentów nie zaleca dla
tego rodzaju oświetlenia czasów
ekspozycji krótszych niż 4s). Ciąg
taki zapamiętać jeszcze trudniej
niż poprzedni.

Jeśli chcemy uzyskać czasy naświetlenia
pól próbki o połowę krótsze, ilość
sekund co którą należy przesunąć
kartonik dzielimy przez dwa, dla czasów
dwukrotnie dłuższych mnożymy je przez
dwa.

Dość dokuczliwym problemem przy pracy
z nieznanym negatywem, jest kwestia
dobrania adekwatnej gradacji papieru.
Pewną pomocą dla użytkowników papierów
zmiennogradacyjnych może być przyrząd
wymyślony przez A. Voellnagla pierwotnie
dla próbek powiększeń barwnych. Składa się
on z kwadratowego kawałka kartonu, którego
krawędź odpowiada długości krótszego boku
papieru światłoczułego na jakim mamy zamiar
wykonywać próbkowania gradacyjne (np. 13x13 cm).
Część kwadratu jest wyjmowalna i wyposażona
w prosty uchwyt z kawałka kartonu, tworząc
mniejszy kwadrat o wymiarach 1/4 dużego.

Papier światłoczuły przeznaczony na
próbkę przycina się do formatu dużego
kwadratu, odcięty "margines" (przy
formacie 13x18 cm będzie to 5x13 cm),
może posłużyć do próbek naświetlenia.

Obraz całej klatki negatywu, bądź jej wycinka
ustawia się na ostro na maskownicy, tak by
zajmował dokładnie 1/4 formatu papieru
przeznaczonego na próbkowanie, po czym
wyłącza powiększalnik, wkłada przycięty
papier w maskownicę, a na wierzch zakłada
cały kwadrat.

Wykonuje się próbkę czasu naświetlenia
kładąc pasek na wierzch prostokąta (nie
przepuszcza on światła do papieru pod
spodem - oczywiście próbkę można wykonać
również przed jego włożeniem) i poddaje
normalnej obróbce. Następnie maskownicę
przesuwa się tak, by obraz negatywu padał
na zdejmowalną część kwadratu.

Ustawia się odpowiednią filtrację (np. "4"),
po czym zdejmuje ruchomą ćwiartkę kwadratu
i poddaje odkrytą część papieru pod spodem
naświetleniu przez ustalony przy pomocy
próbki naświetleń czas. Po wyłączeniu
powiększalnika, wyjmujemy z maskownicy
i przekręcamy kartonowy kwadrat (ale
nie papier pod spodem!) o 90 stopni,
zakładamy mniejszy kwadrat, zmieniamy
filtrację (np. "3"), zdejmujemy mały
kwadrat, dokonujemy naświetlenia.

Cały proces powtarzamy jeszcze dwukrotnie,
za każdym razem zmieniając filtrację, po
czym na odwrocie próbki odnotowujemy
filtrację zastosowaną względem każdej
z ćwiartek (podobnie jak to się czyni
z próbkami naświetleń: patrz parę
akapitów niżej), poddajemy normalnej
obróbce i dokonujemy jej oceny w świetle
białym.

Zaletą tej metody jest możność porównania
jak negatyw, a także poszczególne jego
fragmenty prezentują się na różnych
gradacjach. Gdy np. zauważyć że na
gradacji "3" niebo jest pozbawione
obłoków, ale uzyskano dobre oddanie
tonalne partii poniżej widnokręgu, a na
gradacji "2", uzyskano obłoki na niebie,
ale skala szarości odwzorowująca ziemię
jest uboższa, łatwiej podjąć decyzję, czy
kopiować na gradacji miększej, czy też
twardszej z wysłanianiem partii nieba.

Wadą dla osób początkujących jest
niemożność połączenia z próbkowaniem
czasów naświetlenia. Właściwe czasy
należy ustalić przedtem i bezwzględnie
się ich trzymać. Tak się po prostu składa,
że niedoświadczonemu oku trudno odróżnić
np. próbkę prześwietloną na właściwej
gradacji, od próbki na gradacji zbyt
miękkiej, gdzie naświetlenie zmieściło
się w górnym odcinku krzywej - obie
wyglądają ciemno, różniąc się skalą
półtonów i obecnością szczegółów
w cieniach.

Kolejna niedogodność polega na kwadratowym
formacie próbki - jeśli ktoś fotografuje na
błonach 60x60 mm, aż tak bardzo powyższego
nie odczuje, ale 60x90 mm, 45x60 mm,
czy 24x36 mm, skazani są na kwadratowe
fragmenty negatywu, co nie zawsze jest dogodne.
Rozwiązaniem byłoby zastosowanie, zamiast
kwadratu, prostokąta, ale to z kolei wymusza
jego odwracanie "na drugą stronę", przy próbce
nr 2, ponowne przekręcenie przy próbce 3, po
czym przewrócenie po raz trzeci i ostatni
przy próbce 4. Co więcej, mniejszy prostokąt
musiałby zostać wycięty z większego idealnie
prostymi liniami, inaczej trzeba byłoby również
go obracać do góry nogami, co oznaczałoby
rezygnację z uchwytu. W pewnym stopniu można
ten wymóg obejść, naklejając na krawędzie
małego prostokąta dwa paski czarnego papieru
(może być nawet pozostały po wywołaniu błon
zwojowych), zakrywające ewentualną szczelinkę
między nim, a dużym prostokątem.

Do wykonania tego rodzaju próbek
gradacji trzeba używać papieru
światłoczułego o formacie co najmniej
13x18 cm, miniaturki kadrów o formacie
3x3 cm trzeba byłoby oceniać pod lupą.

Mimo tych wad, przyrządzik powyższy,
z racji swej prostoty i przydatności
(można sprawdzać nie tylko gradacje, ale
różne warianty wysłaniań i doświetleń,
fotomontaży, etc.), może się komuś spodobać,
toteż podaję gdzie znaleźć więcej szczegółów
wykonania i użytkowania: A. Voellnagel
"Kaprysy koloru w fotografii" str. 78-81
Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe,
wydanie II, Warszawa 1984.

Obróbka próbek naświetleń zajmuje
z reguły sporo czasu. Oczywistym
sposobem jego zaoszczędzenia, jest
najpierw wykonanie np. kilkunastu,
a potem wywoływanie wszystkich za
jednym razem. Wtedy jednak pojawiają
się problemy z identyfikacją z której
klatki wykonano daną próbkę. Skutecznym
rozwiązaniem jest zapisanie z tyłu każdego
paseczka natychmiast po jego naświetleniu,
numeru klatki negatywu (ew. nr negatywu,
jeśli pracujemy na kilku negatywach
równocześnie) i czasów ekspozycji
poszczególnych pól. Do zapisywania
można użyć długopisu, względnie markera
spirytusowego (np. do CD). Ołówki mają
to do siebie, że w świetle ciemniowym na
mokrym papierze stają się prawie niewidoczne,
a flamastry że rozpływają się w kąpielach
fotograficznych.


Problemy z papierem światłoczułym
Zbyt długie oddziaływanie światła
ciemniowego, przetrzymywanie
naświetlonego papieru na powietrzu,
względnie wywołanie, może zaowocować
zadymieniem papieru światłoczułego.
Efektem jest niemożność uzyskania
czystej bieli, a często także zmiana
gradacji papieru na miększą. Samo
zadymienie można stosunkowo łatwo
wykryć porównując marginesy odbitki
z podłożem (tylną częścią) innej.
Sposób ten ma tę zaletę, iż kontrolę
można przeprowadzać bez zapalania
białego światła, nawet od razu w kuwecie
z wywoływaczem.

Papiery stałogradacyjne bromowe
i chlorobromowe wysokoczułe reagują
zadymieniem wskutek długotrwałej
ekspozycji światłem żółtozielonym,
względnie oliwkowozielonym, rzadziej
światłem lamp diodowych, ekstremalnie
rzadko czerwonym (właściwie tylko
gdy wkręcono zbyt silną żarówkę,
względnie filtr zestarzał się i zmienił
charakterystykę). Nie oznacza to bynajmniej,
że naświetlone papiery światłoczułe można
dowolnie poddawać długo działaniu światła
czerwonego - efektem jest zanik obrazu
utajonego (zjawisko Hershla).

Czas przez jaki maksymalnie może
oddziaływać światło ciemniowe bez
groźby zadymienia, literatura zaleca
sprawdzać poprzez zasłonięcie fragmentu
arkusza papieru światłoczułego
nieprzezroczystym przedmiotem
i porównanie części zasłoniętej, z tą
na którą padało światło ciemniowe.
Rozbudowaną, znacznie wszechstronniejszą
wersję tego testu można znaleźć
w udostępnionym w internecie przez
Kodaka poradniku "How safe is your
safelight?" - pozwala ona stwierdzić
oddziaływanie zarówno na nienaświetlony
papier, jak również obraz utajony.

U mnie ten czas - dla oświetlenia
z odległości 90 cm lampą ciemniową
z żarówką 25W i filtrem żółtozielonym
ORWO 113D - wynosi dla papierów
bromowych i chlorobromowych ponad
15 minut. Często jednak producenci
nie zalecają więcej niż 4-7 minut
i tak po prawdzie, im mniej światła
z lampy ciemniowej padnie na papier,
tym lepiej.

Jak ograniczyć okres oddziaływania
światła ciemniowego na papier, bez
znacznego utrudniania sobie pracy?
Nienaświetlony papier należy trzymać
w światłoszczelnym opakowaniu. Może
być to jego fabryczne pudełko, ale
wygodniej fabryczne foliowe woreczki
z różnymi gradacjami, względnie
rozmiarami, umieścić na czas pracy
w obszerniejszym pudełku (np. po
butach), z dorobionymi przegródkami,
zabezpieczającym również przed
zaświetleniem światłem z powiększalnika
i białym do oceny powiększeń. Jeszcze
lepszym, choć niestety bardziej
pracochłonnym rozwiązaniem, jest
dorobienie pod powiększalnikiem
światłoszczelnej szuflady.

Jeśli ktoś jednak decyduje się na
korzystanie z pudełek fabrycznych,
powinien się zabezpieczyć przed
błędami wynikłymi z mylenia się
opakowań zawierających różne
gradacje. Dotyczy to zwłaszcza
papierów stałogradacyjnych Fomy,
których pudełka oznaczone są
barwnymi paskami - w czerwonym
świetle ciemniowym kolory ulegają
zafałszowaniu i zamiast gradacji
specjalnej (żółty pasek) możemy
wziąć normalną (czerwony).
W żółtozielonym podobnie wypadają
paski zielone (miękka) i niebieskie
(twarda). Można temu zapobiegać
naklejając na pudełka odpowiednie
oznaczenia (wystarczy nawet z taśmy
malarskiej), np. z jedną kreską dla
gradacji miękkiej, dwoma dla specjalnej,
itd.

Można też wziąć pudełka różnych
producentów - mój znajomy gradację
miękką umieszczał w pudełku po
papierach (barwnych) Fuji, specjalną
Kodaka, normalną Agfy, a twardą
Tetenala.

Dodatkowym zabezpieczeniem jest
zapisanie gradacji papieru na
taśmie, którą fabrycznie jest
zamykany wewnętrzny woreczek.

Naświetlone pozytywy należałoby
od razu wywoływać. Niestety efektem
byłoby znaczne spowolnienie pracy,
gdyż z naświetleniem kolejnej
odbitki trzeba by czekać, aż
poprzednia przestanie być
światłoczuła (orientacyjnie
połowa czasu utrwalania).

Prostym rozwiązaniem jest zakładanie
na kuwety w których obrabiamy odbitki
nieprzezroczystych pokryw. Sposób
ten ma tę wadę, że w razie jakiś
komplikacji pod powiększalnikiem
(długo zastanawiamy się nad
kadrowaniem) możemy zaserwować
pozytywom nawet kilkunastominutowe
wołanie, przerywanie i utrwalanie.
Co więcej, bardzo utrudnione staje
się wywoływanie partii odbitek,
z których część ma być poddana
nietypowej obróbce (wywołanie
powierzchniowe).

Wad tych nie ma metoda polegająca na
trzymaniu naświetlonych pozytywów
w pudełkach i wywołaniu ich hurtem,
gdy nazbiera się wystarczająco dużo.
Pudełko powinno być oczywiście
światłoszczelne i mieć rozmiary co
najmniej równie duże, jak największe
pozytywy jakie planujemy wykonywać.
Jeśli poddajemy część odbitek specyficznej
obróbce, należy rozważyć zastosowanie
dwu pudełek. Trzymanie naświetlonych
pozytywów w pojemniku z nienaświetlonym
papierem, nie jest dobrym pomysłem,
ponieważ może prowadzić do kilkakrotnej
ekspozycji tej samej kartki. Jeśli już
decydujemy się na takie rozwiązanie,
w szufladzie, czy pudełku należy
przeznaczyć oddzielną przegródkę na
naświetlone pozytywy i nie używać jej
do niczego innego.

Pozostaje problem długotrwałych
naświetleń i wywoływań. Przy bardzo
długich czasach i dużych powiększeniach
rzutowanych na podłogę, maskownicę
wystarczy postawić na dnie odpowiednio
wysokiego pudła bez wierzchu - jego ścianki
osłaniają papier przed padającym z boku
światłem lampy ciemniowej. Jeśli natomiast
zachodzi konieczność kilkunastominutowego
(i więcej) wywołania, można zredukować
oświetlenie do czerwonej żarówki 15 W
umieszczonej w odległości 3-4 m. Wedle
moich doświadczeń, chlorobromy Fomaspped
i bromy Agfa Brovira RC, można w tych
warunkach wywoływać co najmniej 30 min.
bez obawy zszarzenia. Lepszym rozwiązaniem
jest zastosowanie, wspomnianych już, pokryw
na kuwety.

Naświetlonych pozytywów nie należy
długo przechowywać - najlepiej wywołać
je jeszcze tego samego dnia. Tak się po
prostu składa, że na papierach obraz
utajony zanika zdecydowanie szybciej,
niż błonach negatywowych i po tygodniu
może się okazać, iż mimo wielogodzinnego
męczenia papierów w wywoływaczu, obraz
nie będzie chciał się ukazać.

Przed zakończeniem pracy, niewykorzystane
papiery światłoczułe należy z powrotem
umieścić w ich fabrycznych opakowaniach.
Pudełka i koperty zabezpiecza się przed
przypadkowym otwarciem, zakładając na nie
gumki. Przy formacie 9x13 powinny wystarczyć
dwie, 13x18 trzy-cztery, do pudełka 18x24 cm
trzeba niekiedy zużyć sześć do dziewięciu
gumek. Zamiast gumek można pudełka
obwiązać sznurkiem, ma on wszakże tę wadę,
że potrafi się splątać.


Wąskie gardła
Obróbka pozytywów zajmuje mnóstwo
czasu, na dodatek uniemożliwiając
naświetlanie kolejnych, póki akurat
obrabiane nie przestaną być światłoczułe.

Wspominano już o wywoływaniu kilku próbek
naświetleń równocześnie. To samo dotyczy
pozytywów, lepiej jest używać kuwet
o rozmiarach umożliwiających obróbkę co
najmniej dwu, a lepiej czterech typowych
odbitek równocześnie. Oczywiście
mówimy o przypadku w którym trzeba
zrobić odbitki z wielu błon - jeśli
planujesz odbitki 9x13-10x15 cm
z jednej błony małoobrazkowej (krewny
poprosił o zdjęcia z wesela córki), względnie
dwu zwojowych, sensowniej będzie użyć
kuwet 10x15 cm, które wymagają mało
roztworów i zajmują mniej miejsca.
O wyborze optymalnych kuwet dla danego
stylu pracy, będzie mowa w następnym
tekście.

Dość sensowne wydaje się zastosowanie
utrwalacza pośpiesznego (z chlorkiem
amonu), czy szybkiego (na tiosiarczanie
amonu) - odbitka przestaje być światłoczuła
po co najwyżej 1,5 minuty (FB w Fomafixie),
a z reguły po minucie (FB w Ilford Rapid
Fixer i Tetenal Superfix), czy jej połowie
(RC w IRF i Superfix). W pełni utrwaloną
odbitkę uzyskuje się po 1-1,5 minuty (RC),
względnie 2-3 minuty (FB), co odpowiada
mniej więcej czasowi przebywania odbitek
w wywoływaczu.

Część utrwalaczy szybkich umożliwia zresztą
jeszcze szybszą obróbkę przy zastosowaniu
roztworu roboczego o dwukrotnie większym
stężeniu. Np. Ilford Rapid Fixer, jeśli
rozcieńczyć go 1+4 (a nie 1+9), pozwala na
obróbkę 30 s. (RC), bądź 60 s. (FB).

Pozwala to na utrwalanie w mniejszej
kuwecie, o ile oczywiście właściwie
zaplanuje się pracę. Jeśli np. wywołanie
papieru o podłożu polietylenowym zajmuje
1 minutę, a kuweta z wywoływaczem pozwala
poddać obróbce 4 sztuki za jednym razem,
zaś kuweta z utrwalaczem 2 i trwa to 30 s.
to wywołanie trzeba zacząć od dwu sztuk,
a po pół minucie włożyć kolejne dwie, po
upływie 30 sekund, dwie pierwsze odbitki
przenieść do przerywacza, włożyć dwie
następne odbitki do wywoływacza, potem
przenieść odbitki z przerywacza do utrwalacza.
Potem co 30 sekund przenosi się dwie odbitki
z wywoływacza do przerywacza, wkłada dwie
nowe do wywoływacza, wyjmuje dwie odbitki
z utrwalacza, przenosi dwie odbitki
z przerywacza do utrwalacza.

Tego rodzaju obróbka jest zalecana
wyłącznie w przypadku pilnej konieczności,
po dojściu już do pewnej wprawy. Po
pierwsze istnieje ryzyko pomyłek - można
choćby poddać odbitkę połowie zalecanego
czasu wywołania, ponieważ pomyli się ją
z inną w tej samej kuwecie. Po wtóre, tak
rozrobiony utrwalacz szybki charakteryzuje
się dwukrotnie mniejszą wydajnością.

Jeśli nie możesz z jakiś względów używać
utrwalaczy pośpiesznych i szybkich, konieczne
jest zastosowanie większej kuwety na utrwalacz,
względnie dwu kuwet z utrwalaczem i postawienie
na system dwuroztworowy. Był on dogłębnie
opisany w innym tekście, więc tu tylko pobieżnie
Technika utrwalania dwuroztworowego polega
na utrwalaniu w dwu oddzielnych roztworach
utrwalacza. Najpierw umieszcza się odbitkę na
połowę czasu jej normalnego utrwalania w tym
utrwalaczu (dla FB z reguły 5 minut) do pierwszego
roztworu, a potem przenosi do kuwety z drugim
roztworem gdzie przebywa drugą jego połowę
(kolejne 5 minut). Po pracy oba roztwory zlewa
się do oddzielnych butelek. Metoda dwuroztworowa
sprzyja dokładniejszemu utrwalaniu i mniejszemu
zużyciu utrwalacza.

Przed naświetleniem pierwszej partii odbitek danego
dnia, lepiej sprawdzić przy pomocy zwykłej próbki
naświetleń, czy wywoływacz pracuje prawidłowo.
Niemożność wywołania poprawnie naświetlonych
odbitek, potrafi naprawdę zirytować, zwłaszcza
gdy nowy wywoływacz musimy sobie dopiero
rozpuścić z pproszku. O zabezpieczeniu się przed
tego rodzaju niedogodnościami, w kolejnym tekście.


Jasno w ciemni
Oświetlenie ciemni jest z reguły
kompromisem między jak największą
ilością światła (co wpływa do dodatnio
na wygodę pracy), a ilością światła
jak najmniejszą (co wpływa dodatnio
na papiery). Dla porządku omówmy
spotykane typy lamp ciemniowych:

* Żarówki ciemniowe. Odmiana typowej
żarówki, z bańką pokrytą specjalnym
lakierem, przepuszczającym światło
o określonej długości fali. Najczęściej
mają moc 7,5-15 W. Ich zaletą jest że
można je wkręcać w typowe oprawy
oświetleniowe, są lekkie i zajmują
mało miejsca, wadą że są droższe od
typowych żarówek, a wielokrotne
wkręcanie i wykręcanie może
uszkodzić lakier.

* Lampy ciemniowe z wymiennymi
filtrami. Światło zwykłej żarówki
przechodząc przez taki filtr,
uzyskuje podobny skład spektralny
jak po przejściu przez zabarwioną
bańkę żarówki ciemniowej. Oprawa
umożliwia zawieszenie na ścianach,
suficie, bądź postawienie na płaskiej
powierzchni. Zaletą jest tańsza
eksploatacja (klasyczne żarówki
15-25 W kosztują znacznie taniej,
niż żarówki ciemniowe), wadami
konieczność dopasowania wymiarów
filtra, jego starzenie się (zmiana
charakterystyki widma), funkcjonowanie
w oparciu o gniazdka. Nie dość że
trzeba uważać, by nie zalać przewodów
kąpielami fotograficznymi, to w razie
zwarcia, względnie przeciążenia,
zakończonego wywaleniem korków,
lampa zgaśnie (żarówka ciemniowa
raczej nie, oświetlenie funkcjonuje
zwykle na oddzielnym od gniazdek
obwodzie). Nadto są cięższe
i zajmują więcej miejsca.

* Lampy diodowe. Stosunkowo nowy
rodzaj oświetlenia ciemniowego. Diody
dają jasne światło monochromatyczne,
bądź zbliżone do monochromatycznego.
Dość tanie, lekkie i wygodne w eksploatacji,
choć niekiedy mogą się stać źródłem
problemów z zaświetlaniem papieru
(dotyczy konstrukcji wykonanych
amatorsko, względnie chałupniczo,
pochodzące z renomowanych wytwórni
raczej ich nie sprawiają).

* Ciemniowe lampy jarzeniowe. Używane
w dużych laboratoriach fotograficznych.
Dają bardzo jasne światło, a odpowiednie
zabarwienie rurek pozwala na stosunkowo
długą pracę z materiałami światłoczułymi.
Niestety są drogie i raczej nie produkuje
się ich do użytku fotoamatorskiego, więc
rzadko się je spotyka. Nadto wymagają
specjalnych opraw, też trudno dostępnych.

Przy obróbce pozytywów stosuje się
światło o poniższych barwach:
* Żółtopomarańczowa i pomarańczowa.
Dla papierów chlorowych i chlorobromowych
niskoczułych.
* Pomarańczowo-czerwona i czerwona.
Jasna - papiery chlorobromowe wysokoczułe,
bromowe, zmiennogradacyjne.
Czerwona ciemna - błony ortochromatyczne.
* Żółtozielona/brązowa/oliwkowa
Jasna - jak pomarańczowo-czerwona
(niekiedy z wyłączeniem papierów
zmiennogradacyjnych).
Ciemna - papiery zmiennogradacyjne,
barwne.

Zaletą światła czerwonego, jest niezwykle
mała aktyniczność, więc zdecydowanie
rzadko powoduje zaświetlenia. Prawdę
mówiąc przy długim przebywaniu w świetle
czerwonym, naświetlone papiery mogą
niekiedy wykazywać coś dokładnie
odwrotnego - zanik obrazu utajonego.

Z drugiej jednak strony, w świetle
czerwonym wzrok męczy się szybciej,
co więcej następuje jego swoiste
"nadczulenie" - wywołujące się
papiery wydają się bardziej
zaczernione niż są w istocie, co
może prowokować do wcześniejszego
ich wyjmowania z kąpieli, a więc
niedowoływania.

Światło żółtozielone/brązowe/oliwkowe
jest przyjemniejsze dla oka i nie
powoduje tak rażących błędów w ocenie
zaczernienia, ale niestety bardziej
aktyniczne, więc długotrwałe trzymanie
naświetlonych i nienaświetlonych papierów
raczej zaowocuje ich zadymieniem, a może
nawet pseudosaryzacją.

Żółte światło lamp diodowych jest mniej
męczące dla wzroku niż czerwone, nie
powoduje też "nadczulenia wzroku", ale
jako monochromatyczne też po jakimś
czasie męczy wzrok (to tak jak z lampami
sodowymi używanymi do oświetlenia ulic),
z reguły nieco szybciej niż żółtozielone.
Za to jest bardzo jasne.

Światło określonego koloru sprawia,
iż oko postrzega barwy inaczej niż
w świetle białym (względnie zbliżonym
do białego). Co więcej, znaki w kolorze
zbliżonym do barwy światła, mogą stać
się niewidoczne - dotyczy to choćby
kolorowych tuszy atramentów w zeszycie
z notatkami. Dlatego bieżące notatki
najlepiej wykonywać w brudnopisie,
czarnym, względnie niebieskim tuszem,
bądź atramentem, a po pracy przepisywać
je do czystopisu, kolorami jakie tylko
uznamy za stosowne. Plany pracy dla
poszczególnych negatywów także najlepiej
zapisywać w brudnopisie.

Niezgorszym pomysłem jest wydrukowanie
planu pracy na komputerowej drukarce
i pozostawienie reszty kartki na notatki
na bieżąco. Tuszu, czy tonera na taki
brudnopis nie zużywa się wiele (bo
wystarczy drukować nawet w 300 DPI,
określanym umownie: "wydruk roboczy",
"szkic", "ekonofast", etc.), a druk jest
znacznie czytelniejszy w świetle ciemniowym
od pisma ręcznego, a gdy sporządzić szablon,
oszczędza się także sporo czasu (jeśli
komuś szczególnie na nim zależy, można
pokombinować z formularzami).

Jak mieć jasno w ciemni i uniknąć problemów
z zaświetlaniem? Nie ma na to uniwersalnej
recepty, w każdym przypadku oświetlenie jest
pewnym kompromisem narzuconym uwarunkowaniami
technicznymi (instalacja elektryczna,
wzajemne usytuowanie poszczególnych
części roboczych ciemni, rozmieszczenie
ścian i sufitów, etc.), ergonomią pracy,
parametrami obrabianych materiałów.

Początkowo oświetlałem ciemnię jedynie
lampą (25 W) z filtrem żółtozielonym
ORWO 113D (matowy), umieszczoną jakieś
70 cm ponad kuwetami. Co zdumiewające,
mimo mniejszej od zalecanej odległości,
ani Fomaspeed, ani czulsza od wielu
gatunków papierów zmiennogradacyjnych
Brovira, nie wykazywały śladów
zaświetlenia, przy standardowym
czasie obróbki.

Problemem była słaba widoczność
powiększalnika, przysłonę musiałem
przymykać i otwierać wyczuwając
kolejne zapadki. Ze światłomierzem
ciemniowym było mniej kłopotów - jako
przeznaczony do pracy w niemal całkowitych
ciemnościach, został wyposażony w małą
lampkę diodową, ułatwiającą manipulacje
tymi przełącznikami, które nie zostały
podświetlone. Jednak gdy przypadkiem
(za 1 PLN), nabyłem starą żarówkę czerwoną
i wkręciłem ją w oprawę w której normalnie
znajduje się żarówka oświetlająca to
pomieszczenie, stwierdziłem iż pracuje
się mi zdecydowanie wygodniej. Zdecydowałem
się więc na żarówkę pomarańczowo-czerwoną
Narva, która oświetla powiększalnik,
światłomierz i pudło z papierami z odległości
jakiś 2 m (do kuwet to ponad 3 m), a lampę
przewiesiłem wyżej, na 1,2 m, co było
podyktowane właściwie tylko wypadnięciem
wyeksploatowanego kołka rozporowego
z dziury.

Po tej dygresji, kilka ogólnych rad.
Niezłym pomysłem jest oświetlanie części
suchej (powiększalnik) światłem czerwonym,
mokrej zaś oliwkowym, względnie lampą
diodową. Czerwone światło nie przeszkadza
specjalnie w pracy na maskownicy, wywołujące
się odbitki obserwujemy w świetle nie
powodującym zafałszowań w ocenie zaczernienia.

Jeśli z jakiś względów musisz wywoływać
w świetle czerwonym, staraj się robić
to na czas, względnie ustal współczynnik
Watkinsa pary wywoływacz-papier (patrz
rozdział o testach powiększalnikowych).
Dawna literatura radziła po prostu umieścić
na widoku nieco prześwietloną, ciemną
odbitkę i fotogram trzymać w wywoływaczu,
aż będzie ją przypominał - przypuszczam że
to dobra metoda, ale nie wiem na sto procent,
bo jeszcze nie spróbowałem.

Nieźle sprawdza się umieszczenie tzw.
"lampy światła niebezpośredniego" (czyli
mogącej oświetlać materiały światłoczułe
tylko po odbiciu się od jakieś powierzchni,
np. sufitu), tak by oświetlała głównie miejsce,
gdzie się robi notatki, wejście, etc. - służy
właśnie do "ogólnego oświetlenia ciemni". Na
część suchą i mokrą nie musi z niej padać
specjalnie dużo światła, ponieważ oświetlone
są oświetleniem bezpośrednim.

Przedsionek, względnie śluzę (jeśli ciemnia
je posiada), najwygodniej oświetlać jakąś
tanią lampą diodową. Nie musi mieć ona
specjalnie wyśrubowanych charakterystyk,
wystarczy że nie zaświetla papierów przez
około minutę. Na dłużej drzwi śluzy się
raczej nie otwiera. Można też zastosować
wyłącznik, który tę lampę wyłącza w chwili
otwarcia wewnętrznych drzwi. Jeżeli
zafundowaliśmy sobie w napis "nie wchodzić",
lub podobny, nad zewnętrznymi drzwiami
ciemni, można je spokojnie oświetlić
jakąś kolorową żarówką, nie przystosowaną
do pracy ciemniowej - kosztuje wielokrotnie
taniej, a z materiałami światłoczułymi i tak
nie będzie mieć kontaktu.

Przy projektowaniu bezpiecznego oświetlenia
ciemni warto pamiętać, iż zdecydowanie
najwięcej problemów z zaświetleniem
występuje nie z powodu zbyt dużej liczby
źródeł światła, a zbyt małej odległości
od materiałów światłoczułych. Intensywność
światła spada proporcjonalnie do kwadratu
odległości - ta sama lampa ciemniowa
znajdująca się w odległości 3 m, będzie
działać na papier światłoczuły 9 razy
słabiej, niż gdyby umieścić ją od
niego 1 m. Dlatego można sobie spokojnie
pozwolić na dość obfite oświetlanie pewnych
punktów (np. ciągów komunikacyjnych) o ile
tylko znajdują się w oddaleniu od miejsc
gdzie naświetla się i wywołuje odbitki.

Oprócz określenia, jak długie oddziaływanie
światła ciemniowego powoduje zadymienia
papierów, należałoby też sprawdzić, czy
światło nie zmienia ono gradacji, względnie
osłabia obrazu utajonego. Na to niestety
nie ma oczywistych na pierwszy rzut oka
testów: literatura z reguły zaleca wykonanie
dwu identycznych powiększeń, poddaniu
jednego działaniu oświetlenia, które
chcemy sprawdzić, po czym wywołaniu
i porównaniu jednej i drugiej odbitki.
Najlepiej chyba byłoby do tych odbitek
wziąć negatyw testowy, służący do
skalowania światłomierzy ciemniowych,
gdyż porównanie poszczególnych pól
obu odbitek, jest zdecydowanie
łatwiejsze i bardziej miarodajne.

Dla uniknięcia ciągłego wkręcania
i wykręcania żarówek ciemniowych
z oprawki, literatura zaleca zamocować
oprawkę na desce i zasilać ją z kontaktu.
Ma to jednak wadę, że w razie
przepalenia bezpieczników zostaniemy
pozbawieni i tego źródła światła.
Tu z pomocą może przyjść "złodziejka".
Z drugiej strony lepiej nie kombinować
z zasilaniem z obwodów oświetlenia całej
ciemni.

Gniazdka nie dość że są wygodniejsze,
to jeszcze parametry instalacji
umożliwiają zasilanie odbiorników
o większej mocy. Gdy instalacji
oświetleniowej wystarcza z reguły
6 Amperów, to gniazdka dysponują
co najmniej 10 Amperów. Instalacja
oświetleniowa raczej nie zdoła
zasilać suszarki o mocy 1800 W
(natężenie prądu blisko 8 Amperów).
A tak w ogóle, najlepiej w ciemni
byłoby dysponować gniazdkami
z uziemieniem (w zasadzie mogą być
z zerowaniem, ale uziemienie jest
bezpieczniejsze) i instalacją
na 16 Amperów.

Na wypadek nieoczekiwanych przerw
w dostawie prądu, można się wyposażyć
w małą latarkę diodową. Jest to sprzęt
tani i łatwy do nabycia (nawet w sklepach
sportowych, gdzie sprzedaje się je jako
lampki rowerowe), przydaje się też choćby
przy obserwowaniu podziałki termometru
umieszczonego w kuwecie. Niestety, zakupu
z reguły musimy dokonywać "w ciemno", nie
wiedząc czy światło nabytej właśnie latarki,
nie będzie zaświetlać papierów.

Dawni fotografowie ssali kwaśne cukierki,
by lepiej widzieć w ciemnościach. Niestety,
jak dotąd jakoś nie znalazłem czasu, by
to sprawdzić.


Inne problemy ze światłem ciemniowym.
Niektóre lampy diodowe i filtry
ciemniowe powodują kłopoty z ustaleniem
właściwego czasu powiększeń przy użyciu
światłomierzy ciemniowych, których
czujniki (wzgl. "sondy") potrafią
reagować również na światło
nieaktyniczne (co nie powinno
dziwić, skoro większość z nich
miała służyć także do pracy z
negatywami barwnymi). Efektem są
pozytywy, których niedoświetlenie
waha się od nieznacznego (niewielkie
skale powiększeń i tym samym krótkie
czasy), aż do tak drastycznego, że
ledwie widać zarysy obrazu (duże
skale powiększeń i długie czasy).

Stosunkowo prostym sposobem
stwierdzenia ewentualnego
występowania powyższego zjawiska
jest dokonanie pomiaru czasu
powiększenia na maskownicy przy
wyłączonym powiększalniku.
Ustalony w ten sposób "czas
naświetlenia" (bo jest to
wartość kompletnie wirtualna,
światło nieaktyniczne nie
powinno spowodować w tym
czasie widocznego zaczernienia
papieru) i porównanie go
z czasem uzyskiwanym w kompletnej
ciemności (o ile światłomierz
umożliwia taki pomiar).

Jeśli światłomierz ciemniowy przy
nastawionej czułości papierów
400 ISO informuje o czasie np.
ponad 300 sekund dla światła
typowo ustawionej lampy ciemniowej,
a stosowane czasy naświetleń rzadko
przekraczają 60 sekund, a praktycznie
nigdy 120 sekund, można w zasadzie
uznać, iż światło ciemniowe znacząco
nie zafałszowuje czasu pomiaru. Jeśli
jednak czasy są zbliżone do zwykle
stosowanych, należy poważnie rozważyć
środki zaradcze, pod prostu pozbywając
się zbyt jasnego światła lampy
z okolic czujnika. Nie oznacza to
bynajmniej, iż lampę mamy w ogóle
usunąć z ciemni, a jedynie uniemożliwić
jej świecenie na czujnik w trakcie
pomiaru. Są na to co najmniej trzy
sposoby:
* Przesunąć lampę w inne miejsce.
* Wyłączać lampę na czas pomiaru.
* Zastosować zasłonkę.

Odsunięcie lampy dwukrotnie dalej,
zmniejsza intensywność padającego
na czujnik światłomierza czterokrotnie,
co z reguły wystarcza. Niestety, nie
zawsze można skorzystać z tej możliwości.

Lampę ciemniową można wyłączać ręcznie,
względnie skorzystać ze schematów
w literaturze fotograficznej (zasada
działania jest z reguły podobna do
funkcjonowania diody oświetlającej
wyłącznik gdy światło jest wyłączone).
Niektóre światłomierze i zegary
ciemniowe mają tego rodzaju obwody
już wbudowane.

Stosunkowo najprostszym rozwiązaniem
jest stosowanie odpowiedniej zasłonki
umieszczonej między lampą, a czujnikiem.
Można zdecydować się na zasłonkę stała,
bądź ustawianą tylko na czas pomiaru.
Ta druga może być wykonana nawet
z kawałka tektury.
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
f***@poczta.onet.pl
2007-05-14 16:09:40 UTC
Permalink
"Fereby" napisał:

Przykro mi, ale bramka uniemożliwiła publikację powyższego
tekstu w w całości, więc zdecydowałem się podzielić go na
dwie części.

Fereby
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
Airacobra
2007-05-14 19:39:41 UTC
Permalink
Serdeczne dzięki za wstawienie na grupę tak obszernego tekstu.
Przyda się, gdy już odpalę swego Dursta :).
A na razie mam lekturkę do poduszki.
:)
Pzdr
--
Airacobra vel Radosław Olesiński
www.cbradio.pl
Fereby
2007-05-14 21:30:50 UTC
Permalink
Post by Airacobra
Serdeczne dzięki za wstawienie na grupę tak obszernego tekstu.
Przyda się, gdy już odpalę swego Dursta :).
A na razie mam lekturkę do poduszki.
Dziekuje! To mniej wiecej polowa tekstu, reszte
wpakowalem do dwu kolejnych, ktore wciaz pisze.

Fereby
Henry (k)
2007-05-15 08:14:05 UTC
Permalink
Dnia 14 May 2007 17:59:07 +0200, Fereby napisał(a):

A przy okazji przypomnę że to nie pierwszy artykuł Fereby'ego.
Pozostałe są dziale z artykułami o fotografii czarno-białej
w FAQ:
http://www.prf-faq.prv.pl/faq/ - wersja tekstowa
http://www.prf-faq.prv.pl/ - wersja bardziej graficzna

Pozdrawiam,
Henry
--
FAQ prf: http://www.prf-faq.prv.pl
FAQ prfc: http://www.prfc-faq.prv.pl
Piotr Kleban
2007-05-15 18:31:29 UTC
Permalink
Witam
Świetny artykuł, dzięki:)
Pozdrawiam
Piotr
Fereby
2007-05-16 21:04:57 UTC
Permalink
Post by Piotr Kleban
Witam
Świetny artykuł, dzięki:)
Dziękuję! Pracuję obecnie nad dwiema pozostałymi częściami,
jedna ma już 20 kb (txt), więc pewnie wyjdzie ok. 2/3 tej (jak
stwierdzam że już jest prawie wszystko, oznacza to że tekst
urośnie około dwukrotnie - z "Yamato" było tak samo).

Druga część (to co się nie zmieściło w niniejszym tekście) ma
dopiero kilka kb i nie wiem ile ostatecznie będzie mieć.

Fereby
ps
2007-05-17 05:46:42 UTC
Permalink
Fereby napisał(a):
(..)
Post by Fereby
Dziękuję! Pracuję obecnie nad dwiema pozostałymi częściami,
(..)

Gdzie (poza google.pl) można znaleźć wszystkie Twoje 'artykuły'?
Henry (k)
2007-05-17 08:00:38 UTC
Permalink
Post by ps
Gdzie (poza google.pl) można znaleźć wszystkie Twoje 'artykuły'?
Nie wiem czy wszystkie, ale parę jest tu:
http://tinyurl.com/2e64mc

Pozdrawiam,
Henry
--
FAQ prf: http://www.prf-faq.prv.pl
FAQ prfc: http://www.prfc-faq.prv.pl
Fereby
2007-05-17 15:24:33 UTC
Permalink
Post by ps
(..)
Post by Fereby
Dziękuję! Pracuję obecnie nad dwiema pozostałymi częściami,
(..)
Gdzie (poza google.pl) można znaleźć wszystkie Twoje 'artykuły'?
Te o fotografii? W portalu prowadzonym prez Henry'ego.
Te historyczne, o mandze, anime, grach, są rozproszone
po czasopismach, kompendiach, nawet komiksach ("Bosonogi Gen"
bodaj tom 3) i DVD ("Yamato" w książeczce dołączonej do
płyty, a także na samej płycie z filmem).

Fereby
--
Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl
Loading...